środa, 30 listopada 2011

My name is Tristan...

... and I am alive!

Czy można krótko opisać koncert Patricka Wolfa?
Owszem, można: muzyczny, wielokrotny orgazm. To, co Patrick zrobił na scenie było niebywałe, magiczne, ekscytujące, niebanalne, dopracowane, ale i niedbałe, spontaniczne, szczere. Nigdy przedtem nie czułam takiej więzi z artystą, który po prostu na widok swoich fanów cieszy się, jak dziecko. Nie wspominam już o fantastycznej fladze, jaką od naszej grupy dostał, którą chciał nam oddać, a gdy dowiedział się, że to prezent - to spojrzenie mówiło wszystko.

Fot.: moje / dopiero po fakcie, kilka dni temu się zorientowaliśmy, że odwrotnie zapisaliśmy tekst!

O tym bezgranicznym szczęściu pisałam kilka linijek wyżej, gdy zobaczył i udało mu się w końcu odczytać napis na fladze:
Fot. Wera

 I jeszcze filmik, na którym widać stopniowy przypływ radości i miłości w stronę polskich fanów. :D - filmik nie jest moim dziełem!


Prawdopodobnie całkowita recenzja, dokładniejsza pojawi się na: http://www.howl.pl
Serdecznie zapraszam, wielkie otwarcie już: 6 grudnia! :-)

środa, 16 listopada 2011

Patrick Wolf @ Stodoła

Tak, to już dziś! Za kilka godzin.
Generalnie nie przepadałam za Patrickiem, kilka razy go próbowałam słuchać - bez skutku. Odkładałam go na później, na później, na później. W końcu zebrałam się w sobie i poznanego na pewnym forum i na last.fm uprzejmego pana M. vel K. poprosiłam o radę - jaki utwór wybrać, aby przesłuchać w końcu Patricka. Podesłał utwór pt. "Tristan", momentalnie piosenka została zapętlona, hah. Szydło wyszło z worka - nie od tych utworów zaczynałam po prostu. Potem pan K. zaczął tworzyć Patrickowe playlisty, jako znawca twórczości pana Wolfa - nie zawiodłam się ani na panu, którego zwę od czasu październikowego koncertu IAMX w Krakowie Lizakożercą, ani na Patricku. Może nie jest jeszcze aż na takiej pozycji, abym go dość często słuchała, ale zawsze, gdy włącza mi się "Tristan" podczas moich podróży uśmiecham się, gdy spaceruję - chce mi się tańczyć. Jestem na dobrej drodze prawdopodobnie, a dzisiejszy koncert - zobaczymy, co przyniesie.

RocktoberFest Party 2011, czyli głupi ma szczęście.


Rocktober Fest Party 2011, czyli 7 urodziny radia EskaROCK – teraz możecie iść do szkoły! :-)

Moje największe zdziwienie jest takie, że w ogóle tam byłam. Trzeba mieć farta, żeby trzy razy dzwoniono w ciągu pół roku – i to zaledwie za 1,22, które wydaszna jednego sms-a!
To ostatnie 1,22 było najlepszą inwestycją, ale tak naprawdę dla żartu, generalnie nie wierzę we własne szczęście. Nie wiem, kto był bardziej zdziwiony wtedy, gdy jeden z prowadzących z tego szanowanego się radia i jakże kulturalnego do mnie zadzwonili. Moje „Słucham Cię Mamusiu?” chyba przejdzie do historii.
Na imprezie mieli zagrać (i zagrali!) Hard-Fi oraz Carpark North. Do obu miałam sceptyczne podejście, wrażenia na mnie nie robili. Bardziej mnie zastanawiała niespodzianka, spędzała mi sen z powiek. Pod pojęciem niespodzianki wstawiałam Pidżamę Porno, Strachy na Lachy, Myslovitz, Brandona Flowersa, Adele, 30 Seconds To Mars, a nawet w pewnym momencie Coldplay (które upolowałam i dzięki nim tam byłam) oraz Red Hot Chilli Peppers! Nigdy bym nie wpadła na to, że zagra polski zespół, który właśnie swoją trasę koncertową powoli już kończy (25 listopada ostatni koncert!) – Illusion. Ich najmniej obstawiałam przyznaję się bez bicia do tego. Acha, i więcej grzechów nie pamiętam!

Oczywiście początek imprezy bardzo kulturalny, słuchaczom zostali przedstawieni i pokazani prezenterzy. Owszem, co do poniektórych miałam inne wyobrażenie (mimo, że widziałam ich na zdjęciach), ale pod pojęciem wyobrażenie kryje się wzrost, postura, bo budowa twarzy nie zawsze wszystko wyraża. Co do prowadzących najbardziej żałuję, że nie zostały nam pokazane ‘sajgonki’. A i mam „pretensje” do P., że najpierw się rozebrał ze sweterka, a potem go znowu założył – taka namiastka striptizu była, ale potem jej nie było – no co jest ja się skromnie pytam. Jak się rozbieramy to się rozbieramy – tak „mówi” przecież fizyka.
Illusion, jako niespodzianka się nawet spisali, podobali się, ale mam taki niedosyt – niby umowa to umowa, ale 4/5 utworów i „cześć”? Ja podziękuję, za mało! Podobno to wynika z faktu zbliżającego się koncertu, ażeby zabawy nam nie psuć - ale przecież nie każdy się na tę imprezę wybiera. (Utwory zostaną dopisane, jeżeli ktoś będzie na tyle uprzejmy, aby przesłać mi setlistę).
Chwilowa przerwa po Illusion, rozmowy o życiu i niekoniecznie, z gratisem w postaci zaręczyn (krzyki tłumu "Powiedz nie!" zapadną mi w pamięć na dużo dłużej, niż niektóre dowcipy, które mnie rozbroiły i rozłożyły na łopatki) i na scenę wkraczają…

…panowie z Carpark North! Żałuję teraz, że nie zaznajomiłam się z ich twórczością lepiej, niż powinnam, ograniczyłam się jedynie do słuchania ich w radio. Dali show, podobało mi się i jak najbardziej jestem za, żeby częściej wpadali do Polski. Poluję na ich setlistę z tego koncertu, ale póki co nikt się nie odezwał.

Znowu przerwa, znowu poważne rozmowy o życiu prezenterów z radia i na scenie pojawiają się…

…chłopcy z Hard-Fi! Zdecydowanie oni byli moją gwiazdą wieczoru! Owszem, od kiedy tylko usłyszałam ‘Cash Machine’ to utwór mi się spodobał, ale bez jakiegoś większego szału. Na żywo są genialni. Na sam początek zaserwowali nam ‘Fire in the House’ – co prawda obstawiałam inny utwór, ale na rozgrzewkę ten był całkiem na miejscu. Potem kolejno pojawiały się „Gotta Reason” oraz „Suburban Knights”. Wreszcie zaczęły pojawiać się pierwsze upragnione nuty „Cash Machine” i miałam wrażenie, że tłum kompletnie oszalał na ich punkcie, bo ja na pewno! Wtedy już wszyscy się na pewno rozkręcili, a do północy chyba 30 minut brakowało (plus/minus) i wtedy nam zeserwowali „Bring It On”, „Hard o Beat”, „Television”, „Good for Nothing”, a na koniec „Living for the Weekend” - niby to środa była, ale bliżej już nam było do weekendu, niż dalej. Owszem bisowali w pewnym momencie, ale teraz już sama nie jestem pewna, bo chłopaki dali radę, nie sądziłam, że są tak dobrzy. Widocznie trzeba się przyjrzeć na żywo, aby się przekonać do zespołu. Ja się w nich już zakochałam po tym występie i zapętlam, godzinami. Do tego dorzucę od siebie fakt, że wokalista Richard Archer jest całkiem sympatycznym, bezpośrednim gościem, zresztą, jak cała reszta zespołu. Z chęcią się na tym małym afterze ustawiali do zdjęć, nikomu nie odmawiali i z tego, co zauważyłam oraz usłyszałam z kilkoma osobami parę słów zamienili.

Oczywiście prezenterzy nie gorsi byli, też się do zdjęć ustawiali i rozdawali autografy, chyba największa kolejka była do Pegaza, ale może jednak nie. Tutaj każdy może mieć własne zdanie w zależności, w którym momencie aftera wszedł.

A tak ogólnie dalej czekam na moją płytkę Coldplay.


A ode mnie jeszcze ostatni utwór, który był zagrany przez Carpark North na bisie.

I dziękuję mojemu towarzyszowi, który wyglądał wręcz anielsko, bo tak był wpatrzony podczas show w Carpark North, że zdecydowanie był nieobecny duszą.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Jedno wielkie WTF?

"You are drowning in the sorrow of a billion opinions
Nobody can hear you
Nobody can hear you
This is psychosis
This is psychosis
This is the jigsaw blown apart"
IAMX - Ghosts Of Utopia


W końcu się wzięłam za opisanie koncertu z 29 października, tak dość późno, ale nie miałam pomysłu na ubranie tych wszelkich emocji po koncercie.

Październikowy koncert IAMX był. TAK, był, ale nie pozostawił po sobie żadnego śladu, w przeciwieństwie do poprzedniego w kwietniu w warszawskiej Stodole. Niby na trzy dni przed całe to wydarzenie było pod wielkim znakiem zapytania, bo pan Corner odwołał swoje show w krakowskim Kwadracie, ale odbyło się po interwencji polskich fanów u Galicji Productions, po wysłaniu setek maili.
Bifor epicki, nawet więcej niż epicki, bo mina pana M. vel K. po ujrzeniu czterdziestu (!) chupa-chupsów jest nie do opisania. Niby miało być sto chupa-chupsów, ale ten Pan wie, że całą resztę dostanie w środę przed Patrickiem Wolfem.
Pomijając, że miało się świadomość, że albo będzie inny suport, albo go wcale nie będzie (Nobless Oblige znacznie wcześniej odwołali swoje trzy występy, więc są usprawiedliwieni) to czekanie ponad półtorej godziny, gdzie w tle nam w uszach brzęczy coś na wzór techno-house-i-ogólnie-nie-umiem-tego-nazwać było zwykłą męczarnią – przynajmniej dla mojej osoby. W końcu pojawia się pan Corner i reszta członków IAMX.  Zagrali szesnaście piosenek i poszli. Tak w wielkim skrócie jestem w stanie to ująć, bo Krzych się kompletnie nie starał, miał generalnie to wszystko gdzieś i w moim mniemaniu marzył, aby spieprzać z tego zadupia, jak najprędzej. Chociaż gitarzysta Alberto sporo nadrobił i nabrałam do niego więcej sympatii, zyskał sporo w moich oczach po tym, jak wykonał wspinaczkę.
Porównując to wszystko do występu w warszawskiej Stodole, gdzie szłam w ciemno w zasadzie i zajechana po 12godzinach na uczelni (tak, studiuję zaocznie!) to więcej było tam energii, niż teraz w Krakowie. Ja się pytam: WTF?! Czyżby pan Corner wypalił się? Ale raczej pod kątem występów, niż twórczości. Czyżby kryzys wieku średniego? E tam, za wcześnie, jak on czterdziestki nawet nie ma! Ale w sumie, każdy inaczej przechodzi pewne etapy życia, po swojemu. Może potrzebna Krzychowi faktycznie jest przerwa, ale taka nieco dłuższa, aby zregenerował swoje siły?
Generalnie koncert był, ale tak jakby go nie było, nie pozostawił po sobie większego śladu tak naprawdę (chyba, że ów śladem nazwiemy trzy palce w moim oku poprawione łokciem przez tego samego osobnika) i jakoś nie chce się go pamiętać. Chodzi rzecz jasna o sam koncert, a nie o bifor, czy after (pt. ‘koczowanie przed tylnymi drzwiami, może jak Krzyś wyjdzie to nas przeprosi za swoje zachowanie’?).
Możliwością jest także, że spodziewałam się więcej po kwietniowym koncercie, tzn. postawiłam wyżej poprzeczkę Krzysiowi. Jeśli tak to przepraszam, niemniej nie żałuję.

Nie żałuję, bo spędziłam czas inaczej, niż zwykle w Krakowie, a także zobaczyłam Kraków z innej perspektywy.  Na swój sposób mnie urzekł i niech tak zostanie. Kiedyś zwiedzę GO gruntowniej, obiecuję to sobie od niepamiętnych czasów. Ale… a nuż się spełni?